Wczoraj wybralismy sie na wycieczke lodzia nad jezioro Tarapoto. Wczesnym popoludniem poszlismy do portu i tam znalezlismy sobie przewodnika, ktory nazywal sie Jose. Podczas dwugodzinnej wycieczki widzielismy rybakow, ktorzy wyciagali z sieci ryby (wsrod nich piranie), rozowe delfiny co jakis czas wyplywajace na powierzchnie, dzikie ptaki zyjace nad jeziorem oraz przepiekny zachod slonca.
Jezioro Tarapoto jest przepieknym miejscem, gdzie panuje niesamowita cisza i spokoj. Wokol tylko zielen, zielen i zielen.
Dzis wybralismy sie na trekking do oddalonej o okolo 3 godziny marszu indianskiej wioski San Martin. Poruszanie sie w ponad 40-sto stopniowym upale i wilgotnosci prawie 100% jest dosc meczace i wyczerpujace. Co prawda idac przez las jest sie w cieniu ale i tak gorac jest tak ogromny, ze czlowiek jest sniety. Udalo nam sie pokonac 5 km i przejsc kilka rzeczek, na ktorych byly mostki, niestety bedac blisko celu natrafilismy na rzeczke bez mostka. Poniewaz bylismy w zwyklych butach trekkingowych (zapomnielismy o gumowcach, ktore sa wrecz niezbedne w dzunglii) nasza wyprawa stanela w martwym punkcie. Kolor wody (oraz to co w niej zyje a o czym nie wiemy) nie zachecal do przejscia na bosaka wiec ostatecznie zawrocilismy :(